Jeśli twoje leniwe alter ego ma ochotę dać oczom odpocząć, użyj uszu i posłuchaj podcastu: Kiedy mamusia mówi “jedz swoje warzywa” – jedz je! Pokrojone w kosteczkę.
Leniwy, ciepły poranek zapowiadał upał. Przed nami dzień bez planu. Jechaliśmy wśród pól słonecznika, tym razem z otwartymi oknami, pozwalając zapachom francuskiego lata krążyć po wnętrzu samochodu i malować uśmiechy na naszych zaspanych, rozmarzonych twarzach.

Przed nami fala gorąca tworzyła miraż nad powierzchnią drogi, mglisty krajobraz wypełniony kolorami. Uwielbiam, kiedy tak się dzieje. Była to wczesna zapowiedź pięknego dnia, wysyłana do nas prosto z nieba.
Zadowoleni z takiej przepowiedni, jechaliśmy dalej szukać miejsca, w którym moglibyśmy uzupełnić nasz poziom energii. Niedługo potem pojawił się przed nami Aldi i postanowiliśmy urządzić przed nim piknik na małym, kwadratowym kawałku łąki.

Pomimo tego, że Aldi jest niemieckim supermarketem, jest on zobowiązany do sprzedaży pewnych ilości lokalnych produktów, aby móc działać za granicą. Również tutaj. Tak więc, korzystając z naprawdę niskich cen, kupiliśmy torbę smakołyków na resztę dnia.
Setki rodzajów pasztetów i serów, wszystkie tak świeże i aromatyczne jak bułki i warzywa. Brzoskwinie i śliwki dosłownie spadły z drzew tego ranka, założę się. A wypieki wypełnione owocami rozpływały się na naszych językach.
Trawa była wysoka, tam gdzie rozłożyliśmy się z naszą ucztą. Ruch uliczny był znikomy, więc nic prócz pszczół i os nie miało zamiaru przeszkadzać nam w delektowaniu się tymi dobrotkami. Ich leniwe próby kradzieży niektórych z naszych pyszności nawet się powiodły. Nie mieliśmy nic przeciwko dzieleniu się.

Przed nami miasto o nazwie Mirepoix. Zobaczyliśmy drogowskaz w drodze do sklepu i postanowiliśmy tam podskoczyć. W sumie już tam prawie że byliśmy.
Robiło się naprawdę gorąco. Dobrze odżywieni, nawodnieni i z poziomem witaminy D3 uzupełnionym porannym słońcem, spakowaliśmy wszystkie smakołyki i ruszyliśmy w poszukiwaniu przygody.
Przed nami pojawił się mur z bramą, sugerujący, że jest to właściwe miejsce do zaparkowania samochodu. W rzeczywistości to, co tutaj mamy, nazywa się La porte d’aval, dosłownie drzwi w dolnym biegu rzeki lub Dolna Brama, która pochodzi z 1372 roku.

Nieśmiało zerknąłam przez bramę i zobaczyłam małą uliczkę z zabawnym rowkiem pośrodku, prawdopodobnie rodzajem drenażu. Ulica widocznie prowadziła do jakiegoś placu.
Drogowskaz przy bramie sugerował coś “średniowiecznego”. Byliśmy gotowi na średniowiecze! Na tym etapie nie mieliśmy pojęcia, na jaką perełkę żeśmy się natknęli.

Czy kiedykolwiek oglądaliście filmy z Gérardem Depardieu, powiedzmy Człowiek w żelaznej masce, lub którąkolwiek z filmowych adaptacji książek Dumasa lub de Balzaca?
Średniowieczne miasta Francji otoczone murami sprawiały wrażenie budowlanego chaosu. Nieregularne główne ulice miały co najwyżej kilka metrów szerokości. Przez ich centrum przepływały ścieki, którymi płynęły śmieci, zanieczyszczenia i brudna woda. Ulice śmierdziały, a te zapachy przenikały do wnętrz domów. Pomieszczenia mieszkalne były małe i ciemne.
Budowano wówczas z drewna, gipsu i gliny. Kamień był rzadko używany. Na parterach znajdowały się zazwyczaj sklepy i warsztaty. Mieszkańcy miast w tym czasie zajmowali się przede wszystkim rzemiosłem. Organizacje gildii jeszcze nie istniały.
Tłumy gromadziły się na ulicach miast podczas procesji, tortur i egzekucji. Wielkim wydarzeniem w życiu miasta był wjazd i wizyta króla lub innych dostojników.

Szliśmy w kierunku placu między rzędami średniowiecznych budynków. Drewniane belki i krokwie podtrzymujące górne kondygnacje, krzywe okna, dachy i faliste ściany. To wszystko sprawiało, że poczułam się tak, jakby w każdej chwili kobieta ubrana w długą średniowieczną suknię z tasiemką przewiązaną przez klatkę piersiową, miała się wychylić z jednego z okien i wylać wiadro pomyj lub sików na nasze głowy. To jest to, co ryzykowaliście w tamtych czasach, czyż nie?
Zamknijcie oczy i pomyślcie o takiej scenie. Błotniste ubite drogi, brak kanalizacji, tylko wąskie rowy wzdłuż budynków. Tak, tam też płyną ludzkie i zwierzęce odchody. Wyobraźcie sobie kobiety w długich sukniach, którymi to wszystko rozmazują, przechodząc obok. I to nie jest wcale tak, że kąpią się i robią pranie zbyt często. W średniowieczu istniało nawet powszechne powiedzenie, że częste mycie skraca życie.

Fajnie czy też nie, mocz, od czasów starożytnych, był uważany za magiczny płyn i myślę, że jest to świetny moment, aby wspomnieć o kilku jego zastosowaniach na przestrzeni wieków. Zwłaszcza, że Mirepoix znajduje się tylko w dół drogi od rzymskich szlaków, a południowa Francja odziedziczyła mnóstwo rzymskich wynalazków. Ci zaś, kochali się w urynie.
Słowo “mocz” pochodzi od łacińskiego urina, co oznacza “nawilżać, płynąć”. Słowo “sikanie” jest onomatopetycznym terminem na mocz i było używane już w XIV wieku.
Ta żółta ciecz, którą nasze ciała odrzucają, składa się w 96% z wody, 2,5% z odpadów azotowych, głównie mocznika, związku, który dalej rozkłada się na amoniak, 1,5% soli mineralnych, a także znikomych ilości niektórych substancji, takich jak np. barwniki żółciowe, które nadają mu zapach, kolor i smak.
Ludzkość używała tej substancji przez wieki, a jeśli nigdy nie poświęcaliście wiele uwagi temu tematowi, to niektóre z poniższych informacji mogą Was nieźle zaskoczyć 🙂

Isagoge jest “Wprowadzeniem” do dzieła Arystotelesa o nazwie “Kategorie”, napisanym przez Porfiriusza na Sycylii w latach 268-270 n.e. Jest to filozoficzna praca na temat uniwersaliów i logiki, która również wyraźnie wspomina o moczu. Poniżej widzicie kopię tego rękopisu.

Litera “D” – inicjał, rozpoczynający zdanie “De urinarum differencia negocium” (Kwestia różnic moczu).


Starożytni greccy lekarze próbowali wyleczyć szaleństwo moczem osła, a gotowanie jajka w moczu pacjenta, a następnie zakopanie go w mrowisku miało wyleczyć gorączkę jak nic innego. Nic dziwnego, że kilka wieków później próbowano leczyć choroby typu AIDS w całkiem podobny sposób.

Australijscy aborygeni wierzyli, że oceany są moczem rozgniewanego boga próbującego utopić świat.

W czasach starożytnego Rzymu na rogach ulic znajdowały się ogromne pisuary, do których obywatele mogli uprzejmie ofiarować swoją działkę. Ważne było by ciecz była trzymana z dala od słońca lub ciepła, co mogłoby zmienić jej kolor. Zalecono, aby zbierać owe napełnione beczki w stanie czystym, nie rzadziej niż co około 24 godziny.
Rzymianie handlowali moczem, ekstrahowanym zarówno od ludzi, jak i zwierząt, płacąc podatki, zwane vectigal urinae wprowadzone przez cesarza Wespazjana, w tym właśnie celu. Od tych to podatków pochodzi wciąż używane do dziś powiedzenie Pecunia non olet: “Pieniądze nie śmierdzą”.
Rzymskie pisuary publiczne, które nawiasem mówiąc we Francji po dzień dzisiejszy nazywane są vespaziennes – po tym samym cesarzu Wespazjanie, nie były za darmo, a miasta potem dorabiały jeszcze więcej pieniędzy sprzedając ten sam mocz handlarzom tkanin, którzy stosowali go do wybielania.
Kaustyczne właściwości amoniaku oznaczają, że staje się on destrukcyjny, kiedy wchodzi w kontakt z niektórymi substancjami. Jest to zatem przydatny składnik środków czyszczących, ponieważ naturalnie neutralizuje tłuszcz i brud. Rozcieńczony wodą mocz był zatem używany do namaczania brudnych ubrań. Osoby piorące deptały następnie mokre pranie, tak jak winiarze gniotą winogrona. Oczywiście polewając je własnymi wydzielinami podczas tego procesu. Kropelka do kropelki!

Panaceum na wszystkie dolegliwości jamy ustnej miała być specjalna płukanka z ludzkiego moczu. Rzymianie robili to nie bez powodu. Założyli, że jeśli mocz doskonale sprawdza się jako wybielacz podczas prania tunik, jego właściwości czyszczące sprawdzą się również w przypadku zębów.
Nawet jeszcze w XVII wieku, francuski lekarz, Pierre Fauchard (ojciec nowoczesnej stomatologii), zalecał mocz na złagodzenie bólu zęba.
Starożytna płukanka nie była jednak uzyskiwana w trywialny sposób. Mocz musiał być najwyższej jakości, stąd Rzymianie nie wahali się importować najlepszego rodzaju moczu z najdalszych zakątków Europy. Szczególnie lubili mocz młodych Iberów, który zawierał, ich zdaniem, najbardziej zbawienne składniki. Używali specjalnych cystern do jego transportu z Hispanii.
Związki amoniaku są również składnikami nowoczesnych past do zębów. Ale nie martwcie się! Dziś nie są one uzyskiwane z moczu, ale tworzone w laboratoriach.

Starożytni rzymscy szpiedzy używali moczu jako niewidzialnego atramentu do pisania tajnych linii w swoich oficjalnych dokumentach. Słyszeliście kiedyś o powiedzeniu: “czytać między wierszami”? Wiadomości pojawiały się tylko po podgrzaniu.
Nawiasem mówiąc, mocz kota świeci, wiedzieliście to?

Kobiety w starożytnym Rzymie piły terpentynę (która może być trująca, powszechnie używana jest do rozcieńczania farb olejnych), ponieważ sprawiała, że ich mocz pachniał różami.

W starożytnych Chinach zarówno mężczyźni, jak i kobiety stali przy oddawaniu moczu. Chińscy szlachcice oddawali mocz do pustych w środku kijów bambusowych, aby mocz spływał daleko od ich ciał. W tym samym czasie, w krajach muzułmańskich, zarówno mężczyźni, jak i kobiety siedzieli lub kucali, aby siusiać, ponieważ wierzyli, że oddawanie moczu na stojaka, jest czymś, co robią psy. W starożytnym Egipcie i Irlandii zaś, kobiety były tymi, które stały, aby oddać mocz, podczas gdy mężczyźni siedzieli lub kucali.

Kiedy pojedziecie do Maroka, nawet dzisiaj znajdziecie tam wiele niezwykle śmierdzących farbiarni ukrytych na dachach, z niezakłóconym dostępem do słońca. Kaustyczne właściwości amoniaku pomagają również usuwać włosy ze skór zwierzęcych, dzięki czemu stają się one miękkie. Ten sam proces garbarski jest tam stosowany w niezmienionej formie od wieków.

Amoniak był ważnym składnikiem XVI-wiecznego przemysłu tekstylnego Anglii. Beczka za beczką ludzkiego moczu podążała każdego dnia do Yorkshire. Tam po dodaniu ałunu, czyli środka wiążącego, który łączył barwnik z tkaniną, przekształcano amoniak w silną zaprawę, gwarantującą najjaśniejsze kolory tkanin.

A po zmieszaniu z odpowiednimi pierwiastkami mocz może przekształcić się w saletrę lub azotan potasu, kluczowy składnik w produkcji prochu strzelniczego. Podczas Wojny Secesyjnej Armia Południowa umieszczała ogłoszenia w gazetach, prosząc Południowe Damy o zachowanie moczu, obiecując iż wagony z beczkami, zostaną wysłane “aby zebrać balsam”.

Nie mogę już, że tak powiem, trzymać mojej chemicznej wody i muszę ci powiedzieć, że mogę zrobić mocznik bez potrzeby posiadania nerki, czy to człowieka, czy psa; solą amonową kwasu cyjanowego jest mocznik. – Wöhler
Pomimo tego odkrycia dokonanego przez niemieckiego chemika Friedricha Wöhlera na początku XIX wieku, w którym poprzez zmieszanie cyjanianu srebra i chlorku amonu, otrzymał substancję identyczną z mocznikiem, ludzie do dziś wierzą w leczenie swoich ciał płukanką na bazie ludzkiego moczu.
Zwolennicy urynoterapii twierdzą, że ludzki mocz jest lekarstwem na wszystkie znane choroby – od przeziębienia po raka. Związki amoniaku zawarte w moczu mają również właściwości antybakteryjne i dezynfekujące.
Terapeuci sugerują, że mocz powinien być popijany, a nie wypijany na raz, i powinien on pochodzić ze środkowego strumienia pierwszego porannego oddawania, podobnie jak ten, który oddajecie do badań laboratoryjnych. Osoba wykonująca terapię moczem musi również unikać słonych pokarmów i pić dużo wody.
W Niemczech prawie 5 milionów ludzi regularnie oddaje się piciu moczu. W Chinach ponad 3 miliony ludzi. Jim Morrison, John Lennon, a także Gandhi byli również adwokatami.

Być może rzeczywiście nie powinniśmy marnować naszych fizjologicznych odpadów, jak to zwykle robimy w dzisiejszych czasach i pozwolić naszym ciałom przefiltrować je raz lub, jak w przypadku Jameson Whiskey, potrójnie je destylować.

Kilka lat temu grupa studentów z Kapsztadu, kopiując proces wzrostu koralowców morskich, po raz pierwszy użyła ludzkiego moczu, z ich męskich uniwersyteckich pisuarów, do uprawy eko-cegieł. Pachną amoniakiem tylko przez 48 godzin. Możesz wyhodować cegłę w ciągu 4 do 6 dni lub dłużej, jeśli chcesz, aby była trwalsza.
Więc gdybym chciała zbudować sobie dom, wszystko, co musiałbym zrobić, to kupić trochę ziemi, a następnie sikać. Lub biegać po wiosce i zbierać mocz od sąsiadów. Pod warunkiem, że mój dom nie byłby zbyt fantazyjny, powinnam to załatwić dość tanio i w krótkim czasie. Genialne! Jeśli chcesz przekazać darowiznę, skomentuj poniżej 🙂 Aby wykonać jedną cegłę, potrzeba siuśnąć około 100 razy.

Przez wieki mocz był mieszany z sianem, trawą, itp. przez właścicieli gospodarstw, aby stworzyć organiczny nawóz, tudzież gnój, jak to my wieśniaki zwykliśmy te rzeczy nazywać. Ludzi też czasem…. w sumie…
Szwedzcy studenci zebrali 70 tysięcy litrów czystego moczu, uciekli z nim na Gotlandię i wysuszyli go tam, aby następnie stworzyć granulki nawozu do upraw. Wierzą, że oddzielenie moczu od ścieków może uratować naszą Planetę!
Teraz, kiedy o tym myślę, z pewnością niektórzy z Was trzymali sobie w domach akwaria na pewnym etapie życia. Pamiętacie w takim razie, że potrzebowaliście roślinki i suplement do wody, aby zneutralizować azotan, który uwalnia się z rybich odchodów. A czy słyszeliście o procesie bielenia koralowców, który zabija nasze rafy koralowe na całym świecie? Mówią, że jest to spowodowane zmianami temperatury wody. Głównie globalnym ociepleniem. Ale koralowce również pochłaniają azotany. A co naprawdę dzieje się z naszym moczem po tym jak naciśniemy spłuczkę, tylko Bóg wie. Szwedzi mogą mieć rację w swoim myśleniu. Hmmm…

Być może Siły Powietrzne USA mogłyby podzielić się swoim małym patentem na worek na siuśki z resztą świata, aby umożliwić czysty proces zbierania uryny. Piloci myśliwców noszą przypominający torbę gadżet zwany “piddle-pack”, aby móc oddawać mocz podczas lotu, prawda? Nie mogę się doczekać, kiedy go zobaczę! 😀
Dzielenie się piddle-packiem może również pomóc kierowcom tirów, którzy nie chcą się zatrzymywać i zamiast tego oddają mocz do butelek, które następnie rzucają na pobocza autostrad. W ciągu jednego miesiąca stan Waszyngton oczyścił 1000 tego typu butelek na 100-milowym (około 161 km) odcinku autostrady.
Tutaj przypomniała mi się super scenka z Kabaretu Divadlo Sklep, gdzie Jiri Machacek, jako tracker na samym początku opowiada właśnie co to oznacza mieć 2000 mil za sobą, bez zatrzymywania się, a przed sobą kolejne 2000 mil, bez zatrzymywania się. Nie raz chcielibyście się zatrzymać, tak choćby tylko po to żeby się wysikać, ale sama myśl, że musielibyście wtedy się: zatrzymać, otworzyć drzwi, wyłączyć hydraulikę, kleszczami odpiąć schodki, zejść po nich, wyjść z tracka, iść w krzaki, odpiąć spodnie, sikać, znowu zapiąć te spodnie, wrócić się do tracka, ustawić te schody, włączyć hydraulikę, wejść do środka, a dopiero potem móc jechać dalej… to już raczej jedziecie od razu dalej….
A wyobraźcie sobie, że był taki Jack Jag, któremu kazali przewieść zepsute mięso, ze wschodniego wybrzeża Stanów na zachodnie wybrzeże, tak zepsute jak było, a on jechał tak, że to mięso dowiózł świeże 😀 I od tego czasu śpiewa się oni piosenki po całym USA. Pośmiejcie się trochę z Pepiczkami:

Podręcznik Polowy Armii Stanów Zjednoczonych ostrzega przed piciem moczu w nagłych wypadkach, ponieważ mocz zawiera sole, które mogą zaostrzyć odwodnienie. Zamiast tego urynę można wykorzystać do ochłodzenia ciała, mocząc w nim szmatkę i umieszczając ją na głowie.

Dzięki Bogu nie musimy już nosić zbroi jak ci biedni średniowieczni rycerze, ponieważ kiedy tamci się polali, to rdzewieli.

Teraz nadszedł czas, aby otworzyć oczy. Przed Wami ukazuje się plac, który jest jedyny w swoim rodzaju. Jeden z najwspanialszych zachowanych arkadowych placów targowych – Les Couverts.
Domy z muru pruskiego wsparte na drewnianych filarach otaczają plac. Starsi mieszkańcy łapiący promienie słońca siedzą na ławkach. Zabytkowa karuzela dla dzieci odpoczywa na zielonym skwerku.
Maison des Consuls (Dom Rady), obecnie hotel, wita nas krokwiami z wyrzeźbionymi dziesiątkami wizerunków zwierząt, a także karykaturami średniowiecznych zawodów i grup społecznych.






Mnóstwo uroczych kawiarni wita tu turystów, teraz w pośpiechu próbujących znaleźć zacienione miejsce by coś przekąsić, bo nadszedł czas na lunch.
My, mimo że najedzeni po naszym uroczym pikniku, również postanowiliśmy odpocząć pod jedną z arkad.
Kawę zaserwowano szybko. W jednym kubku różowym – na szczęście, a drugim żółtym – na radość. Tak się składa, że mój dobór skarpetek często wygląda tak samo.
Ludzie siedzieli wokół nas, pochłonięci czytaniem książek i czasopism. Nikt nie był zbyt rozmowny, a to było niesamowite.
Siedzieliśmy już tak dobrą godzinę, leniwie upajając się błogością chwili, kiedy mężczyzna z hiszpańską gitarą usiadł dosłownie 2 metry od nas i zaczął cichutko grać.
Jego samotne, spokojne flamenco rozbrzmiewało między średniowiecznymi murami i nikt nie narzekał. Wręcz przeciwnie, ludzie wydawali się zahipnotyzowani. Ale nie w ten huczny, komercyjny sposób; nikt się nie poruszył, nikt nawet nie odwrócił się, aby spojrzeć na mężczyznę. To wszystko było tak naturalne. Jakby był ptakiem, który po prostu przysiadł na gałęzi nad głowami ludzi, aby zaśpiewać im swoją melodię, ponieważ to było to, co zwyczajnie lubił robić. Podobnie jak ten mały słowik z opowieści o chińskim cesarzu – był wolny i dzielił się swoją miłością życia ze światem.
Nie mogłam się oprzeć i w końcu spojrzałam na nieznajomego z gitarą, który okazał się być mężczyzną w wieku około 40 lat. Bardzo opalony brunet, z 2-dniowym zarostem. Cała ta ciemność pięknie kontrastowała z jego białymi lnianymi spodniami i koszulą. A jego głowę zwieńczał elegancki słomkowy kapelusz. Wyglądał na miejscowego.
W tym czasie nie miałam pojęcia, jak bardzo Mirepoix jest zorientowane na sztukę. Swing à Mirepoix w okresie Wielkanocy jest dla miłośników swingu, a Mirepoix Musique to stowarzyszenie, którego celem jest promowanie muzyki klasycznej w mieście i okolicach. Przez cały rok organizują koncerty i inne wydarzenia kulturalne.
Ja, nie mogąc się powstrzymać, popełniłam kilka rysunków, aby nie pozostać w tyle, za wszystkimi tymi artystycznymi wibracjami unoszącymi się wokół.

Mirepoix oznacza mieszankę smażonych warzyw (pokrojonej w kostkę cebuli, marchwi, selera i ziół smażonych na maśle lub oleju) stosowanych w różnego rodzaju sosach. W Irlandii można je kupić w supermarkecie, pięknie zapakowane i pod nazwą Mieszanka na zupę, chociaż tutaj to chyba siekają je maczetą.
Według Larousse Gastronomique z 1938 roku mirepoix można przygotować au gras (z mięsem) lub au maigre (bez mięsa). Ten ostatni jest czasami nazywany brunoise, choć ściśle mówiąc, ten akurat termin dokładniej opisuje technikę krojenia nożem w kostkę, w której produkt spożywczy jest najpierw julienned (pocięty na paski) a następnie obracany o ćwierć obrotu i pokrojony w kostki o wielkości około 3 mm lub mniej z każdej strony. We Francji “brunoise” jest maleńki, od 1 do 2 mm po każdej stronie kostki.
Ale na herbie ville żadnych warzyw nie uświadczycie.

Najprawdopodobniej nazwa miasta pochodzi od oksytońskiego słowa Mirapeis, rzekomo wywodzącego się z mire peis, co oznacza zobaczyć rybę.
Położone nad brzegiem rzeki Hers-Vif lub L’Hers w departamencie Ariège w Oksytanii w południowej Francji, Mirepoix ma bliżej do Hiszpanii i Andory niż do Paryża.
Pierwotna osada znajdowała się niegdyś na przeciwległym brzegu rzeki, jednak w 1289 roku została ona zalana, a rok później odbudowana tam, gdzie położenie terenu było wyższe. Jego średniowieczne centrum pozostaje niezmienione od tamtych czasów. Większość domów pochodzi z XIII, XIV i XV wieku.

Katedra w Mirepoix (Cathédrale Saint-Maurice de Mirepoix) do 1801 roku była siedzibą biskupów rzymskokatolickich. Wówczas to diecezja została podzielona między Carcassonne i Tuluzę. Jego budowa rozpoczęła się w 1298 roku i trwała 600 lat. W latach 1858 i 1859 ojciec francuskich prac konserwatorskich, Eugene Viollet-le-Duc wraz z Prosperem Merimee, podjęli się renowacji budynku. Zaraz po pobliskiej katedrze w Gironie w Hiszpanii posiada ona drugi najszerszy gotycki łuk w Europie.

W 1776 roku Jean-Rodolphe Perronet, autor m.in. paryskiego Pont de la Concorde, rozpoczął prace nad mostem Mirepoix, który ma 206 metrów długości i siedem łuków. Niedaleko stamtąd, gdzie inny, mniejszy most zawisł nad rzeką, znajduje się 800-letni dąb chêne vert.
A na jednym z pobliskich wzgórz możecie popodziwiać Château de Terride z roku około 960.

A to, po co ja na pewno kiedyś wrócę do Mirepoix, to MiMa – międzynarodowy festiwal sztuki marionetek odbywający się tu każdego lata. Lalki w rękawiczkach, lalki smyczkowe i marionetki portées (lalki z uchwytem z tyłu głowy), przedmioty teatralne i aktorzy koncentrują się wokół wiodącego tematu i bawią nie tylko najbardziej malusińskich z ludzi.

Nie mogę się doczekać, aby Cię ponownie zobaczyć Mirepoix!
Anka
Make a one-time donation
Make a monthly donation
Make a yearly donation
Choose an amount
Or enter a custom amount
Your contribution is appreciated.
Your contribution is appreciated.
Your contribution is appreciated.
DonateDonate monthlyDonate yearly