Możecie posłuchać tego artykułu w formie podcastu: Mały Pierścień Północy
W Amsterdamie jest obwodnica biegnąca wokół centrum miasta, którą lokalni nazywają Pierścieniem. Jest również w Holandii inny Pierścień, Randstad, który stanowi skupisko kilku miasteczek usytuowanych w centralnej części kraju, tj. Almere, Amersfoort, Amsterdam, Delft, Dordrecht, Gouda, Haarlem, Leiden, Rotterdam, Den Haag, Utrecht, Zaanstad oraz Zoetermeer.
Tym razem jednak wymyśliłam sobie mój własny maleńki Pierścień w regionie Noord-Holland. Wzięłam autobus 314 (z docelowym miasteczkiem Hoorn) z Centraal Station w Amsterdamie do Edamu, przepięknego miasteczka słynącego z produkcji serów. Ciasne uliczki i bajkowe widoki. Domki pokryte mchem, bajkowe kafejki i hoteliki. No i niesamowite kanały i kanaliki. Fantastyczne wystawki w okienkach sklepików. Dziwaczne ozdóbki przed domkami, które wydają się być domkami krasnali raczej niż potężnie zbudowanych Holendrów. Magia, magia i jeszcze raz magia. Wręcz nie do opisania!

Broetje met Kaas – Bułka z serem
Kto chce może odwiedzić muzeum sera przy Damplein 8.
Edammse Kaas, czyli ser Edamski był najpopularniejszym serem świata od XIV aż do XVIII – ego wieku i moim skromnym zdaniem w dalszym ciągu na ten tytuł zasługuje.


Karol V nadał miastu Edam prawa do Wagi w roku 1526. 50 lat później, Willem z rodu panujących Oranje zmienił to prawo na wieczne. Współczesna Waag pochodzi z roku 1778, a oficjalne serowe bazary odbywały się tutaj aż do roku 1922.

Każdego roku w lipcu i sierpniu, zazwyczaj w środy i soboty w godzinach popołudniowych można podziwiać akcję zwaną biciem sera. Lokalni rolnicy i mleczarze dowożą swoje produkty na słynny Edamski market bądź to łodziami po kanałach lub też bryczkami zaprzężonymi w konie. Sery te są potem przenoszone na specjalnych nosidłach wyglądających jak drewniane kolebki i umiejscawiane na wyznaczonych stanowiskach. To niezwykłe widowisko historyczne odbywa się pod okiem zarządzającego rynkiem i mogą w nim brać udział farmerzy należący do gildu. Oczywiście nie zapomnijmy o przepięknych tradycyjnych strojach, które dodają całej akcji niesamowitej historycznej atmosfery.


Jakość i wiek sera mierzy się przez poklepywanie go jak również poprzez wiercenie w nim dziurek specjalnym wiertełkiem, a następnie degustację. Po takich oględzinach, ser przenoszony jest na wagę, gdzie dochodzi do licytacji i przypieczętowania ubitego biznesu uściskiem dłoni. Po tym fantastycznym rytuale zwanym biciem sera (od poklepywania go), serowe kręgi zostają ponownie załadowane, oczywiście tym razem do “powozu” kupca.

Jak się stać Holendrem
Jak magiczny by Edam nie był, ruszam dalej do Volendam. Pieszo, bo jakżeby można było sobie odpuścić te widoki; łódki i łódeczki, ptaki, fale, choć nie potężne, bo jak wiadomo, oba miasteczka położone są nad Markermeer, czyli mimo swej nazwy sugerującej morze – jeziorem, które zostało utworzone przez człowieka.
Mianowicie w 1932 roku Holendrzy postanowili oddzielić Zatokę Zuiderzee 32-metrową tamą zwaną Afsluitdijk tworząc w ten sposób IJselmeer. Później jeszcze w 1975 roku, IJselmeer podzielono na dwie części tamą Houtribdijk tudzież Markerwaarddijk, która wytworzyła południową część zwaną teraz Markermeer.
Jak wszystkim wiadomo,
“Bóg stworzył świat, ale to Holendrzy stworzyli Holandię”.



No więc idę sobie wzdłuż kanału w stronę kolorowego Volendam, i zajmuje mi to niespełna pół godziny. Wiatr tnie po twarzy. Ah przecież to Boże Narodzenie! A zimy w nadmorskiej Holandii potrafią zaczerwienić nosy. Po drodze kupuję świeżo uwędzoną makrelę od lokalnego rybaka. Hmmm tego smaku nie zazna kto się po niego nie wybierze do Volendam!
I znów pojawiają się przed oczami te maleńkie domki. To jednak tylko złudna iluzja. Wystarczy bowiem wejść do jednej z lokalnych restauracji, by przekonać się, że te domki są całkiem obszerne, a co więcej, ponoć większość z nich “idzie w ziemię” jak to powiedziała jedna ze sprzedawczyń, mając na myśli podpiwniczenie, które często jest również zamieszkane. Zewnętrzne fasady są pięknie pomalowane dystyngowanymi odcieniami ciemnej zieleni tudzież granatu. Okna oplecione pięknie wykarbowanymi deseczkami, pomalowane na biało. Starsze panie, ubrane w tradycyjne stroje krzątają się wokół domów, myją okna na Święta. Bajka!

Volendam odwiedziłam już kilka razy i za każdym razem zadziwia mnie na nowo. Podczas pierwszej wizyty, zachwyciłam się oczywiście możliwością zrobienia fotki w tradycyjnym stroju holenderskim. Fotografów jest kilku i można wybrać mniej lub bardziej ekstrawaganckie tło i tematykę, od starodawnego pieca po Harley’a Davidson’a. Ja przychyliłam się tradycji i wybrałam piec z delfickimi kafelkami.

Główna nadmorska promenada zasypana jest sklepikami z pamiątkami dla turystów, pięknymi domkami, restauracyjkami. Widok na jezioro jest fantastyczny, a w słoneczny dzień można stąd dojrzeć Marken, ale o tym Skarbie Ludzkości za chwilę…
Jest Boże Narodzenie, nadchodzi zmierzch. Postanawiam pobiec do lokalnego VVV, czyli Centrum Turystycznego i zapytać o jakiś nocleg. Wynajmuję pokój B&B. Piękny cichy domeczek przy głównym placu w miasteczku.
Stąd tylko dwa kroki po olienbolen, haha, tak tak “olejowe kuleczki”, czyli malutkie pączki o fantastycznym waniliowym smaku, którego nie da się w żaden sposób samemu skopiować! Tak próbowałam!
Olienbolen to nieodłączna część marketu bożonarodzeniowego w Holandii. Zupełnie jak lodowisko, światła, muzyka, dzieciaki i ten mróz… Ale również ten mróz i mgła mają tak specyficzną magię w sobie… Oczywiście wszystko można wyjaśnić naukowo, tak więc i ja zagłębię się trochę w geografię Holandii. Ale wystarczy mi na to przecież tylko kilka słów: depresja, czyli położenie terenu poniżej poziomu morza, woda, woda, woda, bardzo płaski teren no i brak drzew. Drzewom bowiem trudno się zakorzenić na terenie wytworzonym sztucznie. Domy stoją na palach we wodzie, a drzewa potrzebują ziemi. Tak więc przestrzenie są bardzo płaskie i nic nie zatrzymuje ciągłej morskiej bryzy.
Ja idę jednak popodglądać lokalnych Holendrów smakowicie zajadających obiad z rodzinami w lokalnych, pięknie, świątecznie ozdobionych kafejkach. Kurczę jaka frajda!

Placek na wodzie
Wstałam napełniona olienbolen, ale nie przeszkodziło mi to w spędzeniu sympatycznego czasu przy śniadaniu z moimi hostami. Ruszam jednak dalej. Niestety zimą nie kursują łodzie pomiędzy Volendam i Marken, więc biorę autobus. Ta szalona wyspa-nie-wyspa leży plackiem na jeziorze i do jeszcze nie tak dawna była odłączona od świata. Dziś można tu dojechać bądź to wspomnianym promem z Volendam lub łodzią tudzież jedyną drogą, która niestety nie jest dla tych miękkiego serca i cierpiących na chorobę morską. Wygląda to mniej więcej tak, że jesteśmy w pudełeczku, które posuwa się po wstążeczce umieszczonej pośrodku akwenu wodnego. Patrzysz w prawo – woda, patrzysz w lewo – woda…
Ja tam się nie bałam. Pojechałam. Bo Marken to coś co trzeba poczuć całym sobą by uwierzyć, że w ogóle istnieje.

Przechodzę przez mały mostek i jestem w innym świecie. “Placek” jest zupełnie płaski, poprzecinany kanalikami. Jedynie przepiękne drewniane domki w kolorze ciemnej zieleni i granatu wyglądające jak z jakiejś baśni Andersena (wiem – nie ten kraj!) wystają troszeczkę jakby wyżej ponad powierzchnię tej płaskości.
Kiedyś, gdy Marken było jeszcze wyspą na Zuiderzee, jej mieszkańcy, bezustannie zalewani powodziami postanowili walczyć z żywiołem poprzez stawianie domów na kopcach ręcznie usypanych w tym celu. Jedyne to zatem wyboje jakie tu uświadczycie. Właściwie to czuję się jak w baśni wędrując wzdłuż kanałów. Śmieszne puchate kurki zerkają na mnie ze swoich miniaturowych klateczek. Wszystko jest jakieś takie miniaturowe.
Najstarsza część wioski to mały placyk, kościółek i jeszcze mniejsze domeczki ozdobione miniaturowymi kolorowymi malowidełkami, obwieszone pamiątkami z wypraw do ciepłych krajów. A przed tymi domkami krasnoludkowych rozmiarów stoliczki i krzesełka… Gdzie ja jestem?
Dzieci wychodzą właśnie ze szkoły i rodzice przyjechali na rowerach, żeby je odebrać. Kurczę co za świat. Ja tu chcę żyć!
Idę dalej. Rzadko kiedy przygotowuję się do wypraw. Znajduję miejsca na mapie i wiem, że z jakiegoś powodu chcę je widzieć. Zwykle głównym powodem jest zwyczajnie fakt, że tam jeszcze nie byłam… Więc i tutaj, nie wiedziałam, gdzie dojdę. Ale szłam. I doszłam. Do portu.


Niebiańska Czerń
Kiedyś mieszkańcy żyli tutaj z rybołówstwa, jednakże, kiedy powstała tama oddzielająca wieś od morza, rybołówstwo praktycznie zanikło a wyspa przestała być wyspą, gdy w 1957 roku powstała droga łącząca ją z lądem.
Markeński port to miniaturka – jakże by inaczej! Otoczony bajkowymi domeczkami pomalowanymi na czarno i z widokiem na Volendam w oddali.
Stoję i patrzę a wiatr wyciska mi łzy… Ale czy to na pewno wiatr?
Clever Clogs
Wracam do przystanku autobusowego. Przepiękna mała latarnia patrzy na mnie z daleka, ale nie zdążę jej zobaczyć z bliska, jadę dalej, a właściwie to bliżej, bo w kierunku Amsterdamu, a z resztą dalej już się tu w sumie nie da.
Przede mną lokalny pan prowadzi rower, obuty w drewniaki. Krasnoludkowo…


Monnickendam – Paliki Miłości
Warto wyskoczyć z autobusu, żeby obejrzeć to jeszcze jedno średniowieczne miasteczko regionu. Turyści je często pomijają na swych jednodniowych wyprawach z Amsterdamu do Edamu i Volendam. No, może i dobrze, bo doceniłam ciszę i świąteczno-mroźno-wyciszoną atmosferę tego prze-bajkowego miasteczka, które w XIII wieku powstało jako osiedlisko mnichów z Marken (monniken- mnisi) i to prawdopodobnie właśnie od nich pochodzi nazwa tego pięknego portu.
To właśnie położenie u ujścia rzeki Purmel Ee zapewniło rozwój tej osady, bo to tutaj mogły dopływać większe łodzie i barki, które były łącznikiem dla regionu Bałtyckiego oraz miast takich jak Alkmaar czy Purmerend.
Monnikendam to głównie sery, wędzarnie śledzia i budowa łodzi. Większość budynków pochodzi sprzed okresu XVII wieku, kiedy to powoli miasto zaczęło tracić na sile w stosunku do szybko rozwijającego się Amsterdamu.


Zjadłam więc obiad w jednej z restauracji przy głównej ulicy.
Czas już na mnie, Schiphol wzywa. Zamykam mój Pierścień. Myślę, że sam Louis Monnickendam by mnie poklepał po ramieniu za taki właśnie wybór…
A co te słupki miłości zapytacie!?

Sami sprawdźcie,
Anna
Make a one-time donation
Make a monthly donation
Make a yearly donation
Choose an amount
Or enter a custom amount
Your contribution is appreciated.
Your contribution is appreciated.
Your contribution is appreciated.
DonateDonate monthlyDonate yearly